Moje wspomnienie porodu jest bolesne ale nie traumatyczne.
Mały miał przyjść na świat 13. czerwca ale przegapił ten termin. Ponieważ ja urodziłam się 15. w sobotę (do tego tzw. wolną sobotę o czym każdego roku przypomina mi tata) rodzice wyczekiwali, że może 30 lat później historia się powtórzy - nie powtórzyła. 16. czerwca był w Czechach Dzień Ojca ale jak już pisałam wcześniej była to również niedziela i jakoś odruchowo powiedziałam, że w niedzielę nie chcę rodzić... ale zaczęły się bóle.
Po stwierdzeniu przez lekarza, że nie ma postępu dla własnego komfortu wróciłam do domu.
Niedzielne popołudnie minęło nam spokojnie, był moment, że nawet skurcze ustały.
Wieczorem powrócił silniejszy ból. Kąpiel nie pomagała. O 20:00 pojawił się pierwszy książkowy objaw - wypadł czop śluzowy. Położyłam się. Liczyłam skurcze i godziny jakie zostały do rana.
Przed drugą wybudzałam męża. Zaczęłam krwawić.
O 2:00 byliśmy już w szpitalu. Ponowne badanie KTG, które mimo silnych skurczy ledwo je rejestrowało. Badanie lekarskie - szyjka długa, brak rozwarcia. Diagnoza - to dopiero początek.
Ciśnienie 160...już nie pamiętam na ile.
O godzinie 4:00 skierowano mnie na oddział ginekologiczny. W windzie się rozbeczałam. Wszystko mnie bolało, byłam zmęczona i miałam zostać sama. A to miał być dopiero początek. W głowie miałam popołudniowe słowa lekarki, że to może potrwać 2-3 dni.
Ze względu na zmęczenie podano mi środek znieczulający. Zasnęłam na 3 godziny.
Badanie podczas obchodu wykazało unormowane ciśnienie.
Lekarz zapytał co ma teraz ze mną zrobić. Chciałam mu powiedzieć, że idę do domu...chyba jeszcze środek znieczulający musiał działać :) jednak skierowana zostałam na badania podczas których odeszły mi wody. Do dziś nie wiem czy same czy z pomocą pani doktor, która badanie wykonywała.
W każdym razie powiedziała zdanie na które długo czekałam.
"Pani Malec, dnes Pani porodi"
Chyba z wrażenia przestało mnie boleć wszystko. Miałam zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i przejść na blok porodowy w asyście pielęgniarki, która niosła mój bagaż.
Na sali porodowej czekała już na mnie asystentka porodowa, która dobrze znała przygotowany przeze mnie plan porodu.
Zapytała czy chcę włączyć własną muzykę. W pomieszczeniu grało radio więc to mi wystarczało. Zaproponowała mi lawendową aromaterapię, pokazała jak "ćwiczyć" na drabince , na piłce i przyniosła krzesło porodowe, na którym najlepiej znosiłam skurcze więc za worek sako podziękowałam.
Sala wyposażona we własny węzeł sanitarny z prysznicem. Do sali przylegał pokój, w którym był lekarz i asystentka porodowa, która co jakiś czas zaglądała i proponowała prysznic z mężem.
O 10:00 zapytano czy podać mi oksytocynę ( w planie porodu napisałam, że zdecyduję z biegiem porodu). Odmówiłam. Miałam nadzieję, że skoro już coś się ruszyło to jeszcze chwilkę i urodzę.
Mierzono mi ciśnienie, podłączano do ktg, lekarz sprawdzał postęp....którego nie było.
Szyjka długa, rozwarcie 4 cm bez postępu od rana. O 12:00 poprosiłam o przyśpieszenie. Podłączono mi kroplówkę. O 14:00 poprosiłam o znieczulenie. Oksytocyna nie podziałała, ból już mnie przerastał. Lekarze chcieli jeszcze trochę poczekać tłumacząc, że znieczulenie zostanie mi podane za wcześnie.
Jednak ja byłam już wycieńczona. Ok. 14:30 przyszła pani anestezjolog ze swoją asystentką, przedstawiła się i zaaplikowała epidural.
znieczulenie zewnątrz-oponowe
Poczułam ulgę. W szpitalu byłam już 24 godziny
Porodni asystentka powiedziała, abym zasnęła jeżeli mi się uda. .
KTG wykazywało umiarkowane skurcze, nadal brak postępu. Zasnęłam.
Mąż również zasnął na krześle.
Mąż również zasnął na krześle.
Wybudziłam się ok. 16:00. Znowu zaczęłam czuć ból. Zaczęto mnie częściej kontrolować.
Na sali pojawił się drugi lekarz. Wiedziałam, że Mały nadal siedzi głęboko i nie chce wyjść.
Podano drugą kroplówkę z oksytocyną. Tym razem zeszła cała w ciągu pół godziny.
O 16:30 już wszystko czułam. Podskakiwałam na łóżku, uciekałam lekarzowi z nogą, było mi już wszystko jedno byleby to się skończyło. Nie miałam siły. Powiedziałam nawet, że już nie chcę rodzić. Mały próbował wyjść jakąś inną drogą, nie współpracował ani ze mną ani z lekarzami.
Cały czas miałam asystentkę przy sobie, która instruowała co mam robić. Mąż chwycił mnie za rękę.
Nie umiałam już przeć. Lekarz wezwany do pomocy, kazał mi puścić męża. Podszedł z drugiej strony łóżka i przyciskając mi głowę do klatki piersiowej naginał moje ciało.
"Pani Malec Pani tlači, Pani musí tlačit"
Nie do końca wiem co się działo. Zamykałam oczy jak mi kazano, starałam się przeć, wspierałam na lekarzu i zaciskałam dłonie na fotelu myśląc, że to koniec. Po czym otwierałam oczy i słyszałam to samo. Nie pamiętam a może nie czułam momentu wyjścia Małego na świat a właściwie jego wyciągania bo sam to On z pewnością nie wyszedł.
Rzeczą, którą dobrze pamiętam było położenie mi Juniora na brzuchu. Kompletnie brudnego - tak chciałam, miałam nadzieję że to wspaniałe uczucie. A tymczasem położono mi go na chwilę i z przerażeniem stwierdziłam, że się nie rusza ani nie krzyczy. Pamiętam ten moment. Zapytałam lekarza "jestli on dýchá" i usłyszałam tylko coś w rodzaju, że muszą go wyczyścić. Uspokoiłam się.
Mąż przeciął pępowinę. Miał problem z włożeniem rękawiczki i ostatecznie pozwolono mu zrobić to bez. Kiedy ja byłam opatrywana mąż uczestniczył w ważeniu i mierzeniu, które odbywało się na tej samej sali.
Po wszystkim podszedł do mnie lekarz, który odbierał poród i zaczął tłumaczyć co zrobili i dlaczego m.in. że poród już trwał za długo, że stanowiło to już zagrożenie dla dziecka, które chciało wyjść i że jestem sporo "popraskana". I ten monet był dla mnie dużym zaskoczeniem. Jeszcze chwilę wcześniej było na sali ok. 6 osób a kiedy wszystko opustoszało, mąż nosił synka, ja leżałam na zmienionej pościeli lekarz spokojnym głosem tłumaczył mi przebieg porodu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Poród odbierał doktor Marek Fabian - szef oddziału położniczego.
Lekarzem, który został wezwany do pomocy był jeden z najlepszych lekarzy oraz zastępca ordynatora sekcji ginekologiczno-położniczej doktor Antonín Šustek.
Junior otrzymał odpowiednio 8/10/10 pkt w skali Apghar.
(dwa brakujące punkty podczas pierwszej minuty za kolor oraz napięcie mięśni)
(dwa brakujące punkty podczas pierwszej minuty za kolor oraz napięcie mięśni)
7-8 pkt w skali Apghar otrzymują dzieci zmęczone porodem
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Na sali porodowej spędziliśmy w sumie 2 godziny.
Widzę, że łatwo nie było. Najważniejsze, że wszystko się udało i maluszek jest zdrowy. Jeszcze raz gratulacje :)
OdpowiedzUsuńNiestety końcówka ciąży była skomplikowana i ciężka. Na szczęście mimo wszelkich niedogodności Malec przyszedł na świat zdrowy :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście nie było łatwo. Ale najważniejszy jest efekt końcowy. Macie Cudownego, Zdrowego Synka i nic więcej nie potrzeba. Gratulacje! Cieszę się Waszym Szczęściem.
OdpowiedzUsuńczytając Twoją relację przypomniał mi się poród mojego synka. Oj, też mieliśmy ciężko. Czasem zasypiałam ze zmęczenia, po czym budził mnie ból i znowu trzeba było z siebie dać wszystko (a sił brakowało). Ważne, że już po wszystkim :) gratuluję!
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńInaczej sobie to wyobrażałam. Wszyscy rodzili szybko, sprawnie albo bez znieczulenia i też myślałam, że w naszym przypadku tak będzie. Nie jestem zadowolona z wydźwięku tego wpisu ale z drugiej strony to taki pamiętnik z tego okresu i chciałam uwiecznić to zdarzenie.