W corocznie organizowanym wyjeździe narciarskim wzięło udział jedynie 24 osoby wyposażone w różnego rodzaju prkna (deski narciarskie lub snowboardowe :) oraz jedna těhotná s batoh'em :)
Tak tak.... wbrew wszelkim przestrogom o długiej podróży, zimnie, zmęczeniu, przeziębieniu itd.... zadecydowałam, że w tym razem jadę. Ponieważ zawsze wymigiwałam się z wszelkich nadobowiązkowych spotkań i wyjazdów, zasłaniając się ogromem pracy i terminami, zdecydowałam, że w tym roku, dopóki będę "na chodzie" będę uczestniczyła we wszystkich spotkaniach towarzyskich, z których umiejętnie wykręcałam się w roku poprzednim.
W ostatni wieczór przed wyjazdem miałam obawy, że nie podołam. Miałam męczący dzień, po którym najchętniej położyłabym się plackiem i zapomniała o wszystkim, a tu wyjazd o 2.30 nad ranem, na który trzeba się było jeszcze przygotować. Ponad to tego dnia podgląd z kamer ze Stuhlecku sugerował, że pogoda będzie fatalna i moje plany o dostarczeniu organizmowi słonecznej witaminy D nie zostaną zrealizowane a ja sama będę siedziała cały dzień w jakiejś knajpie z kubkiem herbaty niecierpliwie wyczekując powrotu.
Jak uparty Koziorożec - wolno ale do przodu uporałam się ze wszystkim i 23.stycznia o 5.00 rano siedziałam już w brnieńskim autokarze w drodze do Austrii. Zaopatrzona w dwie torby. W jednej moje narciarskie odzienie - spodnie rozmiar 38 (w których brakowało mi 10cm aby się zapiąć) tym razem do kompletu z parcianym paskiem (który jeszcze dawał radę mnie objąć) oraz długi sięgający do bioder polar, którego zadaniem było zakrycie tego czego nie można było już dopiąć. W drugiej torbie a właściwie plecaku, zapas żywności na cały dzień, aparat, telefony, drobna odzież typu zapasowe skarpetki, rękawiczki, czapka a także książka na wypadek sprawdzenia się najgorszego scenariusza - całodniowego siedzenia w jakimś lokalu.
Przed 9.00 byliśmy już na miejscu. Przywitało nas fantastyczne słońce. Na górze było jeszcze piękniej.
Ekipa się rozjechała, a ja zaczęłam wędrówkę na szczyt. Podejście trwało ok. godziny, w międzyczasie minęło mnie dwóch dziadków na biegówkach oraz wcale nie młodsza starsza pani :) zaopatrzona w kolce.
Niestety tutaj się przyznam, że nawet jak na tak skromną wycieczkę nie byłam dobrze przygotowana. Momentami zapadałam się po kolana w śniegu a brak ochraniaczy śniegowych i raków był odczuwalny.
Sapiąc i dysząc, robiąc częste przerwy (że niby fotografuję a tak naprawdę przez wzgląd na Lokatora ) dowlekłam się na szczyt. A co tam zobaczyłam i Wam pokazuję :)
Ja a Mimino 23.01.2013 Stuhleck, Austria |
Z racji braku wspomnianego wcześniej wyposażenia....część zjechałam na pupie :)
To była nasza druga zimowa wyprawa podczas której udało się przejść całkiem spory odcinek trasy (1315 - 1753mnpm :), wykonać niezłe zdjęcia i pokazać wszystkim, że ciąża to nie choroba i jeżeli czujemy się dobrze i mamy ochotę to możemy zdobywać szczyty :)
twarda babka z Ciebie!
OdpowiedzUsuństaram się ale nie zawsze to proste :)
Usuń